Święto matjasa odbywa się w holenderskim Scheveningen w czerwcu każdego roku. Komu nazwa Scheveningen nic nie mówi wyjaśniam, iż jest to nadmorska część Hagi – miasta, w której rezyduje królowa Holandii. Miejsce zatem szczególne, bo i powód świętowania szczególny. Dla Holendrów wręcz kultowy. I dzień tego świętowania zatem szczególny. Po prawdzie ten jeden, jedyny dzień w roku, kiedy czci się wyjątkowo tego równie wyjątkowego śledzia nazywa się Vlaggetjesdag, co oznacza „dzień chorągiewek”. Dla naszych potrzeb niech to będzie jednak święto matjasa.
ŚWIĘTO MATJASA W DZIEŃ CHORĄGIEWEK
Nazwa tego wydarzenia ma podłoże historyczne. Drzewiej kutry holenderskie mające wypłynąć w morze „za śledziem” dekorowane były właśnie chorągiewkami. Dzisiaj ma to już raczej charakter symboliczny. Ryb w morzach jest coraz mniej, zatem i połowy raczej niezbyt wielkie. W niczym nie przeszkadza to corocznie obchodzić święto matjasa.
ŚWIĘTO MATJASA CZYLI KTO ON TEN ŚLEDŹ
Matjas to śledź młody, grubiutki, tłuściutki. Te narodzone kilka miesięcy wcześniej na wiosnę, gdy ustąpią zimowe sztormy, a morza zapełnia się planktonem młode śledzie objadają się niemiłosiernie i pięknie sobie tyją. Są jeszcze przed tarłem, więc mogą skupić się w zasadzie tylko na beztroskim objadaniu się. Na przełomie maja i czerwca odbywa się ich połów, a następnie sprawianie i przygotowanie ich według tylko Holendrom znanych zasad i technik. Vlaggetjesdag to dzień, kiedy oficjalnie „uruchamia się” sprzedaż tegorocznych matjasów.
ŚLEDŹ DZIEWICZY
Taki matjas po holendersku nazywa się matjesharing, co oznacza „dziewiczy śledź” albo Hollandse Nieuwe, czyli „nowe holenderskie”. Obie nazwy oddają istotę sprawy. Prawdziwy matjas to jednoroczny, dziewiczy śledź, tłuściutki, przygotowany według znanych tylko Holendrom metod. Nam, zwykłym zjadaczom śledzia jednak ta wiedza nie jest aż w takim zakresie potrzebna. Ważniejsze jest, by takiego wyfiletowanego matjasa złapać za ogon, obtoczyć w drobno posiekanej w kostkę cebuli i odchylając głowę do tyłu „wprowadzić” go do ust z ponad naszej głowy. Panie i Panowie, zapraszam do Holandii na Święto matjasa.
Vlaggetjesdag odbywa się w portowej dzielnicy Hagi.
Na dobry start już dzień wcześniej należało wprowadzić się w stan szczęśliwości - a zatem na początek piwo rzemieślnicze i oczywiście matjas 🙂
Święto śledzia to nie jest jakiś wielki, oszałamiający festyn. Spacerkiem nabrzeża po obu stronach portu można obejść nawet w godzinę - a zatem zaczynamy 🙂
Od razu na początku trafiamy na matjasy - coraz częściej Holendrzy jedzą je nie w tradycyjny sposób z odchyloną do tyłu głową, a po prostu w bułce.
Były również wędzone śledzie, oczywiście nie matjasy, a śledzie takie już po tarle, dojrzałe, ale wciąż jednoroczne 🙂
Nabrzeże w Scheveningen nie należy do specjalnie urokliwych 😉
I mamy kolejny stragan, równie nieciekawie przygotowany, ale co tam. Ważne, co na straganie 😉
A na straganie oprócz matjasów są również wędzone makrele oraz wędzone węgorze. I znane nam świetnie ogórki kiszone 🙂
Holendrzy estetami nie są, ale za to każdy element architektury zaprojektowany jest do bólu od strony praktycznej. Tak samo jest tutaj, w porcie.
Nie mogło oczywiście zabraknąć serów holenderskich. Pamiętajcie - Edam to ser młody i miękki, podczas gdy Gouda to ser już dojrzewający, twardszy.
Żaden szanujący się Holender nie zje sera bez dodatku sosu np. żurawinowego, czy figowego 😉
Holendrzy kochają starocie. Każdy powód jest dobry, by zaprezentować swoje stare, idealnie zachowane kopcące traktory z silnikami pamiętającymi chyba pierwszą wojnę światową 😀
Holenderskie domki - katarynki to duża frajda dla wszystkich. Potrafią zagrać chyba wszystko 🙂 Oczywiście utrzymane w idealnym stanie.
Trzy matjasy - to oficjalna flaga imprezy.
Stare, terkocące wozy strażackie 🙂
Wracamy do jedzenia - obok wozów strażackich wspaniały stragan z wędzonymi rybami. Wędzonymi oczywiście w małej wędzarni tuż obok straganu...
Przygotowane do wędzenie świeże makrele - z tyłu wędzarnia.
Takie wynalazki to chyba tylko w Holandii - bułki z budyniem 😀
Czy jest choć jeden amator takiego przysmaku ? Poza Holendrem oczywiście...
No i jest najbardziej oblegany stragan z matjasami.
Przygotowane do wydania bułki z matjasami. Obok chłopak filetuje na bieżąco śledzie do konsumpcji - film znajdziesz na mojej Instagramowej stronie.
Wyfiletowane matjasy w pełnej krasie - gotowe do spożycia.
Matjas z cebulką gotowy "do wciągnięcia" 😉 (czy pisałem już, że co chwilę padało...?)
Trochę ruchu nie zaszkodzi - spacer, spacer, spacer...
Król Matjas Pierwszy 😀
Orkiestry, występy, śpiewy na ludową nutę - Holendrzy mają dystans do siebie 😉
Najlepszy stragan na całej imprezie - z wędzonymi węgorzami. Po lewej wędzarnia, po prawej sprzedaż.
Maestro właściciel przygotowuje węgorze do wędzenia.
Szefowa zajmuje się handlem - uwijać się musi, jak w ukropie, bo chętnych jest co niemiara.
Jest, jest - świeżutki, jeszcze ciepły. 150 gramów węgorza za 6 Euro. Czyli za 50 minut pracy najniżej sklasyfikowanego pracownika fizycznego w rolnictwie...
Głowa out, skóra odchodzi za jednym pociągnięciem... Pięknie uwędzone, delikatne i wcale nietłuste mięso. Rewelacja. Matjas przy takim węgorzu wysiada 😉
Po "obżarstwie" pora ponownie na spacer (chwilowo nie pada...).
Pochmurno, często pada, zawsze mocno wieje, średnio około 16 stopni - ot codzienna, letnia holenderska pogoda 😉
Jest poważniejsza sprawa - nie stragan, a budka. Z matjasami oczywiście, ale i ze świeżo smażonymi rybami.
Klasyka ponad klasyki, czyli smażone w głębokim tłuszczu kawałki dorsza panierowane w cieście. Podawane zawsze z sosem czosnkowym. Pycha.
A co powiecie na taki fast food? Oto bułki a to z wędzoną makrelą, a to z wędzonym łososiem, albo z wędzonym węgorzem. Ja jestem za. Nawet bardzo.
A jeśli na poprzednim obrazku nic nie wybraliście to tutaj macie jeszcze na dokładkę bułkę z matjasem i samego śledzia. Chcę coś takiego u nas...
Rubaszne, męskie głosy w pieśni ludowej umilały czas 😉
Pojawiła się również budka z lodami włoskimi, ale przy holenderskiej pogodzie to chyba dość ryzykowny biznes...
Straganów z chińszczyzną i dmuchanymi balonami nie było, były za to pokazy rękodzieła. Tutaj starszy Pan wyplatał siedzisko do krzeseł.
Przyjemnie jest spacerować po nabrzeżu Scheveningen (zwłaszcza, gdy chwilowo nie pada...).
Pokaz czyszczenia i ostrzenia sztućców - bardzo pouczający.
Tutaj starszy Pan mocno pracuje rzeźbiąc w twardym drewnie tuby.
Myśleliście, że tylko w Polsce drzewiej piło się maślankę i zagryzało kromką wiejskiego chleba? Ja też...
A co może kryć ta budka?
Ano kryje jedną z klasyk holenderskich, mianowicie bułkę z mielonym, wołowym i smażonym w głębokim tłuszczu krokietem.
Zero finezji - to można przeboleć. Ale w tym przypadku również zero smaku.
Stare żelazka jeszcze z duszą, stare silniki spalinowe - Holendrzy uwielbiają taką graciarnię 😉
Pokaz wyplatania sieci przez trzech rybaków 😉
Rzut oka na nabrzeże i znowu spacer - trzeba spalić nadplanowe kalorie 😉
Jeżeli ten zbiornik nic Wam nie mówi, to napiszę jedynie, że ten żółty napitek w butelkach to limoncello. Domowe limoncello...
Jeśli nie limoncello, to może likier o smaku "sweet smokey coffee" ?
A jaki klasyczny alkohol tutaj serwowano? Np. z dodatkiem anyżu, werbeny, czy ulubionej przez Holendrów lukrecji.
Dość jedzenia, dość spacerów. Pora na piwo. Dobre, rzemieślnicze. Lokalne.
Po dłuższym pobycie tutaj i przy nieco łaskawszym spojrzeniu może się tutaj nawet zacząć podobać (no chyba, że to zasługa piwa...).
Skoro to "dzień chorągiewek" to musi ich być sporo i być widoczne 😉 Moją uwagę przyciąga jednak budka w dole z holenderskimi łakociami, czyli goframi i naleśnikami - na słodko.
Nieco dalej od festynu oglądać można było całkiem okazałe jachty.
I na koniec jeszcze jedna runda po festynie. I jeszcze jeden mistrz przy pracy - tym razem cuda ze szkła 🙂
Tak banale, że aż oniemiałem. Cienkie plastry zwykłej gotowanej szynki, podsmażone na maśle tak, aby były lekko chrupiące - całość do bułki HOP. Tyle. Smaku moc. Od razu przypomniałem sobie moje jajecznice na takiej szynce. Mniam, mniam.
Pamiętacie jedno z pierwszych zdjęć, na którym były przygotowane do wędzenie makrele? Właśnie się uwędziły - co za zapach 🙂
Vlaggetjesdag obchodzony był naprawdę uroczyście.
Pod koniec festynu trzeba było sprzedać nadmiar przygotowanych ryb. Można było naprawdę trafić niezłe okazje - chętnych nie brakowało.
No i jak? Podobało się Wam? Zachęciłem kogoś do odwiedzenia Holandii, Hagi, Scheveningen? Do spróbowania prawdziwego, tłuściutkiego matjasa lub wędzonego węgorza? Jeśli tak to pamiętajcie - kolejna impreza już za rok 😉
A na koniec wyszło słońce i poprawiło i tak już dobre humory 🙂 Coś ta Holandia w sobie ma... 😉